26 listopada 1939 r. o godzinie 5:36 rano 28 km od przylądka Flamborough Head na Morzu Północnym zatonął na skutek wybuchu miny lub storpedowania, polski statek pasażerski „m/s Piłsudski”. Miesiąc wcześniej statek został wyczarterowany na czas wojny przez polskiego armatora angielskiemu Ministerstwu Transportu Wojennego i przerobiony w angielskiej stoczni pod potrzeby transportu wojska.
Cała 171 osobowa załoga (z wyjątkiem IV mechanika, Tadeusza Piotrowskiego) została uratowana. Kapitan statku Mamert Stankiewicz, który zszedł z tonącego statku jako ostatni, zmarł z wycieńczenia i hipotermii na pokładzie angielskiej jednostki podejmującej rozbitków.
Biorąc pod uwagę okoliczności poprzedzające i towarzyszące katastrofie, należy podkreślić jak wielkim sukcesem było uratowanie całej załogi, co daje świadectwo przede wszystkim autorytetowi i doświadczeniu kapitana Stankiewicza, który kierował akcją ratunkową. Nic dziwnego, że wszystkie gazety angielskie piszące o tej katastrofie, opisując kapitana Stankiewicza, poprzedzały jego nazwisko słowem ”Hero” – bohater.
Jak słusznie zauważył pisarz Stanisław Bernatt w swojej broszurze z 1958 r. „Nasza największa strata” był to dopiero początek wojny „ toteż zarówno oficerom, jak i marynarzom z floty handlowej brak było doświadczenia, jak postępować gdy statek ulegnie storpedowaniu. Dwa silne wybuchy, przechył, zatrzymanie maszyn i zgaśnięcie światła – wszystko to wywołało wśród załogi panikę, która była tym większa, że nikt nie wiedział dokładnie jaka była przyczyna eksplozji i czy za chwilę nie nastąpią dalsze wybuchy”.
Gdyby dziś wydarzyła się taka katastrofa, rzesze uczonych rozpoczęłyby analizę przypadku biorąc pod uwagę wszystkie uwarunkowania, i może bylibyśmy byli bliżej wyjaśnienia przyczyny zatonięcia, a nie spekulacji czy to była torpeda czy mina. Uratowana załoga otoczona zostałaby pomocą nie tylko fizyczną, ale i psychologiczną, a z ich zeznań można by się więcej dowiedzieć. Pewnie istniałaby procedura postępowania powypadkowego. Czy wiedza dziś posiadana, pomogłaby ocalić kapitana Stankiewicza?
Po półtoragodzinnym pobycie na tratwie w zimnej wodzie kapitan nie miał sił, żeby złapać linę zrzuconą z angielskiego niszczyciela, który przypłynął z pomocą. Dopiero palacz z angielskiego niszczyciela J.Bell i jeszcze jeden z członków załogi nawigacyjnej skoczyli do wody, żeby mu pomóc wydostać się na pokład.
Naukowcy zdefiniowali dziś cztery fazy przebywania w zimnej wodzie, od początkowej reakcji zwanej „szokiem zimna”, poprzez schładzanie mięśni obwodowych, stopniowe głębsze schładzanie ciała i wreszcie fazę około-ratunkową. Każdy z tych etapów może być zapowiedzią lub przyczyną śmierci osoby ratowanej, jeśli weźmie się pod uwagę odpowiednią kombinację czynników.(„Lost at sea: the medicine, physiology and psychology of prolonged immersion”. Heather Massey, John Leach, Michael Davis, Vicki Vertongen, Diving and Hyperbaric Medicine, 31.12.2017)
Faza około-ratunkowa może skutkować zasłabnięciem bezpośrednio przed, w trakcie i po akcji ratowniczej. Oczekiwanie rychłej akcji ratunkowej może spowodować zmniejszenie stymulacji układu współczulnego, zmniejszenie ciśnienia krwi i perfuzji wieńcowej, co skutkuje niestabilnością układu sercowo-naczyniowego. Po długotrwałym zanurzeniu w zimnej wodzie i hipowolemii (stan, w którym w łożysku naczyniowym znajduje się zbyt mała ilość płynu (krwi) do jego objętości, tym samym nie zapewnia wystarczających warunków do funkcjonowania układu sercowo-naczyniowego), ratowany może zasłabnąć (a nawet upaść/ stracić przytomność) podczas podnoszenia go w pionie, gdyż następuje nagłe usunięcie ciśnienia hydrostatycznego, ponowne nałożenie ciężaru na ciało. W wyniku hipotermii upośledzeniu ulegają odruchy sercowo-naczyniowe kontrolujące układ krążenia, które okresowo reagując na bodziec w sposób nieprawidłowy, doprowadzają do wazodylatacji lub/i bradykardii i tym samym do spadku ciśnienia tętniczego i perfuzji mózgu, w efekcie utracie przytomności.
Obecnie służby ratownicze rutynowo zabierają ofiary na pokład w pozycji poziomej, układając ofiarę w pozycji poziomej aby utrzymać mózgowy przepływ krwi, a następnie słownie zachęcać, aby „w dalszym ciągu walczyć o życie”.
Lekarz z m/s Piłsudski, Wacław Korabiewicz, który był przy śmierci kapitana Mamerta Stankiewicza, w swoich wspomnieniach opublikowanych w 1964 r. w miesięczniku Morze pisał:
„Biorę topielca na kolano i wyciskam sporo krwawej wody. Wyciągam język i zaczynam sztuczne oddychanie. W tym momencie zimne i sine ciało robi się nagle czerwone i gorące. Radość wstępuje w moje serce. Ale nie na długo. Ciało znowu stygnie. Zrozumiałem To agonia. Śmierć aparatu regulującego ciepło.
Wspomniał też, że na pokładzie angielskiego niszczyciela nie było zastrzyków nasercowych. Ale jak wyżej cytowałam, był to początek wojny, brak było nie tylko doświadczenia, ale i sprzętu oraz lekarstw przydatnych do ratowania osób długo zanurzonych w wodzie.
Autor: Karina Kowalska